Portal Informacje UE we Wrocławiu

13 grudnia 1981 r. wszyscy pytali: I co dalej?

Data opublikowania: 13.12.2016 | aktualizacja: 16.12.2016

Prof. Andrzej Kaleta, kanclerz Teresa Kłusek, Dorota Matysiak, prof. Jerzy Niemczyk oraz Józef Pinior są pracownikami naszej Uczelni, którzy zdecydowali się podzielić z Czytelnikami Portalu wspomnieniami z dnia wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Byli wówczas studentami, pracownikami akademickimi, działaczami opozycji demokratycznej. Ich krótkie reminiscencje z tamtego trudnego czasu pokazują, że przyszło im żyć w momencie, w którym najczęściej powtarzanym pytaniem było: I co dalej?
13 grudnia 2016 r., trzy i pół dekady od tamtego pamiętnego dnia, uświadamiają nam, jak wiele się zmieniło w Polsce, jakie przemiany dokonały się w życiu politycznym i społecznym kraju. Historia nauczycielką życia – niech więc ich wspomnienia staną się pouczającą, ale fascynującą lekcją.
Prof. dr hab. Andrzej Kaleta – rektor Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu2_kaleta_

Drugi rok pracowałem wówczas na naszej Uczelni. Były to dla mnie dobre czasy, kiedy prowadziłem intensywne życie towarzyskie. 12 grudnia 1981 r., w sobotę, byłem z żoną na naprawdę hucznej imprezie: zabawa, tańce, wyśpiewywanie piosenek solidarnościowych z balkonu...
Koło północy piechotą wracaliśmy rozweselonym towarzystwem przez całe miasto do domów, przecinając pl. 1 Maja (dzisiejszy pl. Jana Pawła II). Taksówki były wówczas trudno dostępne i całkowicie poza naszym zasięgiem. Wydawało nam się tamtej nocy, że podejrzanie wyglądały ulice – jakieś niepokojące ruchy ludzi, sporo milicji… Byliśmy  jednak całkowicie nieświadomi tego, co się naprawdę działo – rozbawieni i na rauszu weszliśmy w stan wojenny.
Rano, gdy w innych domach dzieci nie mogły obejrzeć Teleranka, dowiedzieliśmy się o wprowadzeniu stanu wojennego – i wtedy przyszły szok i przerażenie: telefony nie działały, brak kontaktu z rodziną, mocny stres. W tamtym momencie odczuwałem naprawdę silny lęk, co z tego może wyniknąć, co będzie dalej…
Okazało się, na całe szczęście, że rozwój wydarzeń nie był jednak tak dramatyczny, jak się wtedy obawialiśmy.


Teresa Kłusek – kanclerz Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu

klusek_2Skończyliśmy właśnie strajk NZS-u na uczelni, w którym brałam czynny udział. Spałam nawet na styropianie. Muszę przyznać, że czas spędzony wśród zintegrowanej wspólną ideą społeczności akademickiej wspominam jako fantastyczny. Wszyscy byliśmy naprawdę zaangażowani w to, co robiliśmy i traktowaliśmy naszą działalność niezwykle poważnie. Pamiętam Olę Natalii (później Natalii-Świat), która – podobnie jak najwięksi aktywiści tamtych czasów – szalenie mi imponowała.
W niedzielę 13 grudnia rano jak zwykle szukałam w radiu jakiejś dobrej muzyki do posłuchania, a właśnie leciały ciężkie dzieła muzyki poważnej, pewnie Wagnerowskie, za którymi specjalnie nie przepadam. Zorientowałam się podczas tych poszukiwań, że coś się dzieje w kraju. Byłam w domu z rodzicami, włączyliśmy telewizor i zobaczyliśmy przemówienie gen. Wojciecha Jaruzelskiego na tle charakterystycznie przekrzywionego orła. Obejrzeliśmy je zresztą kilkukrotnie, ponieważ było powtarzane cyklicznie.
Moi rodzice byli przerażeni, ponieważ pamiętali ponure czasu przewrotów na Węgrzech i w Czechosłowacji. Bardzo się bali podobnych scenariuszy w Polsce. Ja oczywiście nie zdawałam sobie do końca sprawy z autentycznej grozy, którą wprowadzenie stanu wojennego może ze sobą pociągnąć.
Nie jestem pewna, czy było to 13 grudnia, czy kolejnego dnia – poszliśmy z gronem przyjaciół z uczelni na pl. Grunwaldzki, gdzie zebrał się już niemały tłum młodzieży. Trzaskał straszliwy mróz, paliły się koksowniki, a obok nas stały SKOT-y, czołgi… Skandowaliśmy wówczas: ZOMO-gestapo i inne buńczuczne hasła.
Tamte chwile i następujący po nich czas zapamiętałam jako pełny niepokoju, ponury okres. Dla nas młodych nie oznaczał on jednak inercji, depresyjnego odrętwienia, który niekiedy ogarniał naszych rodziców. Chcieliśmy działać, a nie tylko buntować się wewnętrznie, była w nas głęboka chęć wyrażania protestu wobec rzeczywistości, którą zgotowała nam ówczesna władza.


Dorota Matysiak – kierowniczka Oddziału Udostępniania i Informacji Naukowej Biblioteki Głównej Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu
dorota_matysiak
Pamiętam, że to była niedziela – pierwszy dzień od dawna, kiedy mogłam dłużej pospać. Poprzedniego wieczoru zakończyliśmy strajk w Państwowym Studium Kulturalno-Oświatowym (dzisiejsza SKIBA), gdzie studiowałam. W poniedziałek mieliśmy wrócić na zajęcia.
Około 7.00 rano obudził mnie jednak ojciec słowami: Słuchaj, jest wojna! – Przetarłam oczy, spojrzałam na niego osłupiała: Jaka wojna? O czym ty mówisz?
Kazał mi wyjrzeć przez okno – mieszkaliśmy na dziewiątym piętrze. Zobaczyłam helikopter wojskowy, za nim drugi, a po ulicy Grabiszyńskiej jadące SKOT-y, idących żołnierzy… Nie rozumiałam, co się dzieje.
Włączyliśmy telewizor i zobaczyliśmy wiadomego człowieka w wielkich okularach, przedstawiającego informację: Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, Rada Państwa, w zgodzie z postanowieniami Konstytucji, wprowadziła dziś o północy stan wojenny na obszarze całego kraju.
Moja mama była w tym czasie pacjentką szpitala kolejowego, w którym także pracowała. Rano nie mogliśmy się z nią skontaktować, ponieważ telefony były wyłączone. Udało nam się jednak to zrobić, wykorzystując telefon kolejowy, szczęśliwie jeszcze działający. Okazało się, że już o godzinie 00.05 wiedziała, że coś się dzieje złego, ponieważ cały personel kierowniczy szpitala został w nocy wezwany na naradę. Chwilę po niej spotkała dyrektora szpitala, który powiedział: Pani Danusiu, jeden wielki cyrk!
Pierwszą więc moja reakcją na wieść o wprowadzeniu stanu wojennego była ogromna konsternacja. Jeśli dobrze pamiętam, na 14 albo 15 grudnia umówione było spotkanie w PAX-ie wszystkich przedstawicieli strajku studenckiego. Dane prelegentów zostały już tam przekazane. W poniedziałek rano spotkaliśmy się z komitetem strajkowym w Studium, do którego szczęśliwie miałam klucze, ponieważ zamykałam go w sobotę wieczorem. Zlikwidowaliśmy biblioteczkę NZS-owską – koleżanka zabrała materiały na ogródek działkowy i, choć w grudniu nie było to łatwe, zakopała.
13 grudnia był więc dla mnie mieszaniną przerażenia i niedowierzania. A później nastała szara rzeczywistość: przepisywanie ręczne ulotek, kontakt z innymi ludźmi z opozycji za pomocą siatki kurierów, zbieranie pieniędzy po pierwszych informacjach o osobach zatrzymanych.
W czerwcu 1982 roku skończyłam Studium i od października pracowałam już w Bibliotece Głównej naszego Uniwersytetu. Bardzo szybko nawiązałam kontakty z podziemiem, a czytelnia w bibliotece stała się punktem kontaktowym opozycji studenckiej.


Prof. dr hab. Jerzy Niemczyk – prorektor ds. nauki Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu

2_niemczyk
W październiku 1981 roku rozpocząłem studia na kierunku Organizacja i zarządzanie ówczesnej Akademii Ekonomicznej im. O. Langego we Wrocławiu, Wydział Zarządzania i Informatyki. 13 grudnia zastał mnie w domu rodzinnym w Piławie Górnej. Rano w telewizji zobaczyłem, jak gen. Wojciech Jaruzelski odczytuje dekret o wprowadzeniu stanu wojennego.
Pierwszą reakcją w rodzinie, o ile pamiętam, był niepokój o brata, który w tym czasie odbywał zasadniczą służbę wojskową w Prudniku. Ja martwiłem się, co będzie z moimi studiami, byłem przecież dopiero na I roku.
Telefonu w domu nie mieliśmy, samochodu również. Została telewizja i pytanie: jak dotrzeć do Wrocławia? Dojechałem po prostu autobusem, w poniedziałek rano o 7.04 z Piławy.
Mieszkałem wówczas w Oazie, akademiku naszej Uczelni, mieszczącym się na rogu Drukarskiej i Sztabowej (dzisiaj dziura w ziemi na końcu ul. Drukarskiej). Był to jeden z czterech studenckich akademików naszej Uczelni obok Ślężaka, Przegubowca i Jaskini (wtedy na Placu Engelsa, dzisiaj Św. Macieja).
W Oazie był jeden telefon przy portierni, który – jak wszystkie w mieście – został wyłączony i jeden telewizor na 170 mieszkańców. Dostępnymi więc źródłami informacji stało się radio, a także inni studenci i nielegalne broszury.
Wszedłem wtedy ok. 9.00 do swojego pięcioosobowego pokoju i z miejsca zaczęliśmy z kolegami rozmowę, o tym, co będzie dalej…

niemczyk_przepustka
Przepustka upoważniająca do poruszania się po Polsce w stanie wojennym

Józef Pinior – polityk , działacz opozycji w PRL, w latach 2004–2009 poseł do Parlamentu Europejskiego, senator VIII kadencji, wykładowca Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu
pinior_2
To, co robiłem 13 grudnia, było całkowicie konsekwencją tego, co wydarzyło się dziesięć dni wcześniej.
Jesienią 1981 roku sytuacja wyglądała następująco: albo w styczniu w 1982 roku odbędą się w jakiejś formie wolne wybory i powstanie coś w rodzaju rządu jedności narodowej, albo nastąpi uderzenie ze strony państwa. Dla mnie stało się więc wtedy oczywiste, że trzeba ratować pieniądze Solidarności, bo w przypadku stanu wyjątkowego konta w banku zostaną zablokowane.
Mieliśmy zdeponowane 80 milionów – ogromne pieniądze. Wpadłem na pomysł, całkowicie intuicyjny, żeby podjąć je i schować. Akcja odbyła się 3 grudnia. W banku zostawiłem jednak na koncie dwa miliony na transakcje mechaniczne, żeby nikt się nie zorientował, że rachunek jest opróżniony. Miałem rację, bowiem dopiero tydzień po wprowadzeniu stanu wojennego służby bezpieczeństwa odkryły, że konto jest puste.
Z wykorzystaniem małego i dużego fiata, trzech walizek, w tym jednej pożyczonej z banku, zawieźliśmy te 80 milionów do biskupa Henryka Gulbinowicza, prosząc o ich ukrycie. Znana, nawet zekranizowana, historia.
Pieniądze związkowe z innych regionów zostały – jak podejrzewałem – zablokowane, potem przekazane na fundusz związków zawodowych. Odzyskano je dopiero po 1989 roku.
A te dolnośląskie 80 milionów służyło całej Polsce. W Świdniku po 13 grudnia doszło do zwolnień robotników, którzy z dnia na dzień zostali bez środków do życia. Do nich pierwszych trafiły pieniądze.
A ja 13 grudnia, gdy ogłaszano dekret o stanie wojennym, ukrywałem się już z Władysławem Frasyniukiem i Piotrem Bednarzem w szpitalu na placu, który wówczas nazywał się 1 maja.
Później – w prywatnym mieszkaniu znajomych we Wrocławiu. Jakież było moje zdziwienie, kiedy z dziennika telewizyjnego dowiedziałem się, że jestem w Wiedniu, gdzie szastam pieniędzmi w kasynie, piję szampana i świetnie się bawię.

opracowała Katarzyna Wołowiec
WydrukujWyślij do znajomego
zamknij
Nasza strona korzysta z plików cookies. Zachowamy na Twoim komputerze plik cookie, który umożliwi zbieranie podstawowych informacji o Twojej wizycie.
Przeczytaj jak wyłączyć pliki cookiesRozumiem